Wczoraj był jeden z tych dni, które zaczynają się od zmęczenia, a potem…. tylko się rozkręcają. Nie wyspałam się, byłam rozdrażniona, przeciążona obowiązkami i od rana czułam, że to nie będzie lekka podróż.
Zaczęło się od telefonu. Musiałam zadzwonić do firmy ogrodniczej – nic wielkiego, zwykła rozmowa. Ale po drugiej stronie słuchawki trafiłam na człowieka, który zamiast zwykłej odmowy, zaserwował mi ton pełen niechęci i opryskliwości. Zrobiło mi się przykro. Tak po prostu, po ludzku. I choć to tylko kilka minut rozmowy, nosiłam ją w sobie cały dzień jak ciężki kamień.
Obowiązki się nie kończyły. Porządki, dzieci, posiłki, trening, małe spięcie z córką… Znacie to? Te małe rzeczy, które zazwyczaj ogarniamy, ale są dni kiedy przygniatają jak tona cegieł. I choć wiem, że nie zrobiłam nic złego, czułam się źle.
A potem przyszedł wieczór… I film.
Zaparzyłam herbatę i włączyłam Julie & Julia i coś się we mnie poruszyło. Ta historia o gotowaniu, pasji, pisaniu bloga i szukaniu radości w codzienności – była jak delikatny przypływ ciepła po tym męczącym i pełnym emocji dniu.
Przypomniałam sobie, że gotowanie zawsze było moją pasją, tak samo jak pisanie bloga. Przez natłok obowiązków i zwykłą codzienność zaniedbałam to, zagubiłam się, odstawiłam tą pasję na bok. Popadłam w rutynę, codzienne przygotowywanie posiłków już nie cieszyło tak jak kiedyś. Ale może czas wrócić? Czas na nowo otworzyć się i rozbudzić pasję do gotowania i pisania?
Wczorajszy dzień mnie zmęczył, ale przypomniał też mi o samej sobie.
I dziś mam w sobie iskrę. I plan. Będę znów pisać, będę gotować. Będę szukać piękna w tym co zwyczajne.
Jeśli Ty też miałaś/miałeś taki dzień – wiedz, że to nie koniec. Czasem światło przychodzi wieczorem, kiedy już nie mamy siły go szukać.